Co działa lepiej u Królowej?

Ciekawe czasy

Brexit wkroczył w kolejną fazę – parę dni temu premier Theresa May przedstawiła roboczą wersję porozumienia pomiędzy UE i UK w sprawie Brexitu. Funt podrożał. Dzień później minister ds. Brexitu Dominic Raab złożył rezygnację. Funt spadł. Podobno rząd poczynił milowy krok, ale tak naprawdę dla przeciętnego obywatela nic się nie zmieniło – póki co wciąż nie wiadomo jak będzie. Poza tym Wielka Brytania działa jak zwykle – raz lepiej, raz gorzej. Dzień jak co dzień.

Powroty z UK do Polski (albo i nie)

Już nie Wielka Brytania, ale Niemcy i Skandynawia są najczęściej wybieranymi kierunkami emigracji przez Polaków – donosi polskiobserwator.de. The Economist dodaje, że migracja netto z krajów EU8 (w tym Polski) spadła praktycznie do zera – tyle samo osób przyjeżdża, co wyjeżdza. Równocześnie Ci, którzy decydują się pozostać, częściej aplikują o brytyjskie obywatelstwo – co jest naturalne w kontekście niepewności wywołanej Brexitem.
Wśród powodów, dla których Polacy decydują sie na powrót, The Economist wymienia czynniki ekonomiczne – deprecjację funta, zmniejszenie różnicy w standardzie życia – znaczny wzrost polskiego PKB, przy niemal niezmienionym PKB Zjednoczonego Królestwa. Poza ekonomią, znaczenie ma sytuacja polityczna (Brexit) oraz wynikające z niej, nagłośnione przypadki wrogości czy też dyskryminacji. Nie tylko polski rząd, ale również sektor prywatny – polskie i międzynarodowe przedsiębiorstwa operujące w Polsce – wyciągają ręce po Polaków mieszkających w UK. Czy rządowy poradnik zatytułowany powrotnik, poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce oraz zapewnienia, że jest super, wystarczą, aby namówić rodaków do opuszczenia królowej?

Co jeszcze może być ważne

Wszystkie te czynniki, o których pisze The Economist, są bez wątpienia ważne, zapewne kluczowe, a do tego łatwe do obserwacji i mierzenia. Ja spróbuję wymienić kilka spraw, które może być trudniej zmierzyć, ale  świadomie bądź podświadomie mogą robić różnicę. Pod rozwagę polskim politykom, jeżeli kiedyś to przeczytają.

1. Służba zdrowia

Obiegowa opinia wśród Polonii o brytyjskiej służbie zdrowa jest taka, że jest ona kiepska. Wszystko leczą paracetamolem, nie przepisują antybiotyków, witamin, syrpków, suplementów diety. Jak polski lekarz obsłuży pacjenta, to ten później musi kupić reklamówkę specyfików i jest zadowolony. Co prawda później płacze przy kasie w aptece, ale czegóż to się dla zdrowia nie robi.
Ja, mając za sobą nieco pogłębioną edukację w pokrewnych medycynie dziedzinach oraz dość bogatą historię bojów ze zdrowiem jako ojciec trojga dzieci, kompletnie się z tą opinią nie zgadzam. Na większość  pomniejszych przypadłości typu przeziębienie paracetamol jest właściwym remedium. Kupowanie syropków, witaminek i innych tego typu specyfików robi dobrze… ich producentom i sprzedawcom. To jest moja opinia, a jeżeli chodzi o fakty, to one są takie, że oczekiwana długość życia mieszkańca UK to 81.2 roku, a mieszkańca Polski – 77.5. Niemal cztery lata różnicy na korzyśc UK, co raczej przeczy tezie o braku kompetencji w tutejszej służbie zdrowia.

Kwestia paracetamol kontra rutinoscorbin to tylko przygrywka. Największe różnice objawiają się w standardach obsługi pacjentów. Niestety zmuszeni byliśmy korzystać wielokronie z usług (na szczęście) NHS – czyli odpowiednika NFZ u królowej. Od przychodni rodzinnej, przez nocny dyżur, ambulans aż do hospitalizacji i porodów. Tym co najbardziej zapamiętałem z każdej z tych sytuacji byli ludzie – lekarze, pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni – zawsze uśmiechnięci, przyjaźni, empatyczni, służący informacją. Owszem, zdarzyło mi się czekać ponad 4 godziny z dzieckiem na oddziale A&E, walczyć o wizytę tego samego dnia u GP (lekarz rodzinny), ale wynikało to z rzeczowej oceny sytuacji i po udzieleniu mi informacji dlaczego musimy poczekać (bo moje dziecko ma zapalenie stawów i nie może chodzić, ale za drzwiami właśnie ratują życie uczestnikom wypadku drogowego). Natomiast po odstaniu swojego w kolejce rozmowa z lekarzem była zawsze miła, ale też rzeczowa. Pielęgniarki czyniły cuda, żeby dziecko mimo swojej awersji do igieł, pozwoliło pobrać sobie krew – i to się udało. Bardzo proste technika może zdziałać cuda. Usadzenie dziecka na moich kolanach, przodem do mnie, z twarzą zwróconą w bok w stronę książki trzymanej przez pielęgniarkę bądź ekranu telewizora z bajką, podczas gdy druga pielęgniarka błyskawicznie pobierała krew z ręki znajdującej się po drugiej stronie. Później hospitalizacja – bez pytania dostałem pełnowymiarowe łóżko obok mojego syna, a na drugi dzień śniadanie. Na koniec wszystko, absolutnie wszystko co dla dziecka przepisał lekarz, zostało wydane w aptece bez odpłatności. Jeszcze raz podkreślę – w państwowej, przeciążonej ponad miarę służbie zdrowia, na oddziale ratunkowym, panie pielęgniarki przynosiły mojemu synowi kanapki i zabawiały go, żeby bez narażania na stres pobrać próbkę krwi. Powtarzam to, bo w prywatnym polskim szpitalu, podczas planowej płatnej wizyty, bez stresu, napięcia i ludzi z urwanymi nogami dwa pokoje dalej, pielęgniarka odmówiła mi zastosowania opisanej wyżej techniki pobrania krwi, zmuszała dziecko do siedzenia na wprost, z wyciągniętą ręką. Przestraszył się i kłopot gotowy. Jako, że jedynym zaproponowanym rozwiązaniem sytuacji było rozwiązanie siłowe (przygwoździ go Pan a ja pobiorę) – do pobrania oczywiście nie doszło. Podobnie, objawy „astmy” ustąpiły pomimo wyrzucenia, za radą lekarza z angielskiego A&E, torby Pulmicortu, zapisanego w prywatnym polskim gabinecie. Nie sugeruję tutaj, że Pulmicort te objawy wywoływał, a jedynie że nie był potrzebny.

Mógłbym tu ciągnąć opowieści, o szpitalu pediatrycznym, oddziale położniczym, załodze ambulansu, a nawet dwóch. I wszystkie pozytywne, pomimo mało przyjemnego zazwyczaj kontekstu.

Podsumowując: specjaliści w brytyjskiej służbie zdrowia nie epatują swoją przezajebistością, rodzic jest partnerem, lekarstwa dla dzieci, kobiet w ciąży i pewnych innych grup wydawane są nieodpłatnie, a my zawsze czuliśmy się zaopiekowani. Do tego wiadomo czego oczekiwać, bo cele i standardy opieki są jasno zdefiniowane i powszechnie znane (np. słynne 4 godziny na udzielenie pomocy bądź hospitalizację pacjenta na oddziale A&E).

2. Bezpieczeństwo na drogach

Nie będę się tutaj rozpisywał, bo popełniłem już jeden tekst na ten temat, który można przeczytać tutaj.

Podsumowując go: zbliżając się do przejścia dla pieszych w UK, obserwuję otoczenie na wypadek, gdyby jakiś kierowca zapomniał się zatrzymać. Przed wejściem na przejście dla pieszych w Polsce obserwuję otoczenie, z nieśmiałą nadzieją, że może ktoś się zatrzyma. Kultura jazdy, w sporej części zapewne wymuszona przepisami prawa, jest diametralnie różna. I liczba zabitych na drogach też. Na tym poprzestanę, po więcej szczegółow zapraszam tutaj.

3. Jakość życia osób starszych

Mamy tutaj pewne oczywiste oczywistości – większa długość życia, lepsza opieka zdrowotna, dostosowane do potrzeb osób z ograniczeniami ruchowymi sklepy i urzędy, możliwość załatwienia niemal wszystkiego na telefon albo przez Internet, łącznie z dowozem gminnym autobusem na mszę świętą w niedzielę. Mniej oczywisty, ale za to niesamowicie widoczny aspekt to obecność „dziadków” w przestrzeni publicznej. Pracują, kupują, wychodzą na kawę. Słyszałem opinie, że wynika to z poziomu dochodów – wysokości emerytur, wsparcia socjalnego – i na pewno jest to jeden z czynników. Moim zdaniem równie istotnym jest brak kultu „młodych i wykształconych”. Na pewnych stanowiskach „dziadki” sobie doskonale radzą, zaryzykuję tezę, że lepiej niż młodzież. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy zdenerwowany i spóźniony wbiegłem do recepcji budynku, w którym miałem uczestniczyć w szkoleniu, na jednym wdechu planowałem się przywitać, podpisać papiery i teleportować na swoje miejsce w sali szkoleniowej. Recepcjonista, starszy pan który zapewne wyrobiłby już dwie polskie mundurowe emerytury, uśmiechnął się, powolutku podsunął mi dokumenty, zasugerował kawę i śniadanie. Przecież na każdym szkoleniu jest godzina auto-marketingu, wprowadzenie, zasady BHP. Przedstawić się można w najbliższej przerwie. Keep calm and carry on.

To pokolenie Brytyjczyków, w wieku 70-80 lat, jest również niezwykle rozmowne i otwarte, chyba bardziej niż tutejsi młodzi i wykształceni. Jako stereotypowy ścisły, analityczny i introwertyczny osobnik, nie przepadam za angielskim small-talk, zwłaszcza kiedy sprowadza się do pogody i angielskiego futbolu, który kompletnie mnie nie interesuje, z kolei moi rozmówcy na hasło Lech Poznań rzucają spojrzenie pod tytułem: WTF? Od pierwszego dnia zaskakiwali mnie ludzie zaskoczeni moimi próbami odpowiedzi na ich przelotne „Allright?”, bo tak naprawdę kompletnie ich nie obchodziło jak ja się miewam.

Zupełnie inna historia jest wtedy, kiedy w autobusie albo na ulicy zaczepia człowieka starsza dama w stylowym kapeluszu, zachwyca się dziećmi, z zakamarków pamięci wygrzebuje powojenne znajomości z Polakami, chwali swojego (polskiego) hydraulika i planuje wycieczkę do Krakowa. Przy tym w ogóle nie ma zamiaru nawiązywać do braku czapki u juniora podczas delikatnego zefirku wczesną jesienią. Takich starszych, aktywnych, rozmownych ludzi jest tutaj całe mnóstwo –  i miło jest i warto z nimi uciąć sobie pogawędkę. Do tego z żadnej strony nie słychać narzekania, że pewnie mają bilety za darmo i z nudów jeżdzą do przychodni postać w kolejce, zajmując miejsce w autobusie (i w kolejce w przychodni).

Podsumowując: wydaje się, że w UK jest znacznie więcej osób starszych aktywnie korzystających z jesieni życia. Z balkonikami, na skuterach, z butlą tlenową – ale są, między nami, a nie odizolowani. Jako że niedawno przebiłem się przez połowę oczekiwanej długości życia (wg. polskich standardów, w UK jeszcze chwila) to jest to aspekt, który mnie żywotnie interesuje. Czy jak będę stary, z endoprotezą i pieluchą, to znajdzie się dla mnie miejsce w kawiarni? Czy mój balkonik zmieści się między regałami w sklepie? Czy kierowca autobusu poda pomocną dłoń, czy zatrzaśnie drzwi przed nosem „bo rozkład”?

Na koniec

Przykłady tego co działa lepiej (albo gorzej) można mnożyć w obie strony. Nie jest moim celem naszkicowanie laurki dla Zjednoczonego Królestwa w przededniu Brexitu. Jak popatrzeć na bieżące obrady w House of Commons to jest tu niezły cyrk w polityce. Do tego palą, rabują, mordują i gwałcą – wskaźnik morderstw jest niemal dwa razy wyższy w UK niż w Polsce w przeliczeniu na milion mieszkańców (12 vs 6.7 w 2017 roku), a gwałtów około 50(!) razy wyższy. W każdym razie nie samym 4800 brutto (przeciętne wynagrodzenie w Polsce) człowiek żyje. Myślę że dla rzeszy rozważających powrót emigrantów portal powroty.gov.pl powinien opisać jakie standardy opieki medycznej obecnie obowiązują, jakie są plany dotyczące zmniejszenia liczby wypadków drogowych i gdzie schowały się nasze polskie dziadki…

 

 

wml

Leave a Reply