Przemyślenia emigranta po Brexicie
Do popełnienia tego wpisu sprowokowała mnie autorka bloga Mama w UK i jej ostatnia publikacja pod tytułem Przemyślenia emigranta – dlaczego nie wrócę … Również żyjemy na emigracji, o Brexicie również pisaliśmy w tym serwisie (np. tu i tu), również mamy możliwość obcowania z Polakami na emigracji i w kraju, a nasze obserwacje są znacząco różne. Po kolei więc.
Pytania
Pytania, czy zamierzamy wrócić, oczywiście padają, ale niekoniecznie częściej niż przed referendum. Od zawsze otrzymywaliśmy takie pytania – od rodziców, przyjaciół, znajomych, byłych albo potencjalnych pracodawców. Nigdy mnie to nie martwiło, wręcz przeciwnie, świadomość, że ktoś na mnie czeka jest bardzo miła. Dodanie do tych pytań nowego kontekstu – sytuacji po Brexicie, jest czymś normalnym.
Państwo, w którym przebywasz, rozważa zacieśnienie polityki migracyjnej, w nieznanym, póki co, zakresie. Czy pewien element niepewności nie wpłynie na Twoją decyzję co do pozostania tam?
Sensowne pytanie, zadawane przez znajomych sporadycznie, ale za to przez media zarówno polskie jak i brytyjskie – setki razy. Uzupełniająco dodam, że nikt nie rysował wizji bycia wyrzuconym na zbity pysk przy polskiej granicy, zresztą to tak nie działa, nawet w skrajnych przypadkach (deportacja).
Oczywiście teza, że Polacy masowo wracają jest fałszywa, jak słusznie zauważa autorka, natomiast godny odnotowania jest fakt, że liczba Polaków (i obywateli innych państw środkowej i wschodniej Europy) wyjeżdżających z Wielkiej Brytanii znacząco wzrosła w 2016 roku – o 44%. To na pewno nie jest tylko i wyłącznie skutek Brexitu, równie albo bardziej prawdopodobnym powodem jest rosnąca stopa życia i spadek bezrobocia w Polsce, zmiany polityczne, realizacja swoich celów w UK itd. – każdy ma swoje powody.
Polityka
Autorka z jednej strony deklaruje brak zainteresowania polityką, z drugiej zarzuca Brytyjczykom (Anglikom?) kiepskie rozeznanie sytuacji i niskie pobudki, twierdząc, że nie wiedzą, za czym głosowali i że swój głos uzasadniają sprzeciwem wobec fali imigracji z Syrii oraz obciążenia podatkami przeznaczanymi na benefity (czyli świadczenia społeczne). Autorka również pisze „Ale może będzie chociaż bezpieczniej, kto wie?” – de facto wpisując się w retorykę tych mitycznych Anglików – analfabetów. Moje doświadczenia są diametralnie inne – Brytyjczycy, z którymi pracuję, bez względu na to jak sami głosowali, wykazują spore zrozumienie dla głosów wspierających Brexit, nawet jeżeli uważają to za błąd. Ich zdaniem Wielka Brytania wchodziła do wspólnoty ekonomicznej, z wolnym przepływem towarów i usług, a aktualnie znajduje się w znacznie bardziej skomplikowanym tworze usiłującym narzucać im rozwiązania daleko wykraczające poza ten ekonomiczny wymiar – od typów żarówek, przez sposoby przetwarzania danych – w tym osławionego wszędobylskiego monitoringu CCTV, po kwoty imigrantów właśnie. Konieczność opłacania benefitów imigrantom wykorzystującym do maksimum system świadczeń społecznych jest już tylko skutkiem, nie źródłem tej sytuacji.
Zostać czy wrócić
Nie zgodzę się z tezą postawioną w tak zasadniczy sposób, że „życie w Polsce jest bardzo drogie, wychowanie dziecka i utrzymanie rodziny graniczą z cudem.” To by znaczyło, że mamy w Polsce miliony cudotwórców. Bardzo trudno jest porównywać bezpośrednio, bo Polska i UK mają znacząco różne systemy podatkowe, społeczne i zdrowotne, dlatego każda sytuacja jest inna, i każdy powinien przeprowadzić własną analizę korzyści, kosztów i ryzyk, biorąc również pod uwagę ryzyka polityczne i ekonomiczne związane z Brexitem.
Jako prosty przykład podam, że samego podatku od nieruchomości (council tax) płacimy równowartość ok. 900 złotych miesięcznie, co w niektórych miastach Polski wystarczy na wynajem mieszkania. Z kolei osiągając przychody z wynajmu mieszkania dolicza się je tutaj do dochodów z innych źródeł i opodatkowuje łącznie, co w moim przypadku oznaczałoby 40% podatku od dochodów z najmu. W Polsce można przychody z najmu opodatkować ryczałtem w wysokości 8.5%. Nieco więcej można przeczytać w naszym wpisie o kwocie wolnej od podatku.
Mieszkając w państwie, w którym przysługuje świadczenie rodzinne na pierwsze dziecko ok. 450PLN i ok. 300PLN na każde kolejne, łatwo krytykować 500+ w Polsce. 500+ jest rozwiązaniem mocno spóźnionym, a wbrew większości krytyków, nazywających je socjalistycznym rozdawnictwem, uważam ten pomysł za bardzo wolnorynkowy – w skali makro. Angole dają, Niemcy dają, jak my nie damy, to nam cała młodzież stąd poucieka, musiał myśleć Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, wnosząc projekt ustawy.
Rozbawił mnie setnie tekst o bezpłatnych żłobkach. W Wielkiej Brytanii przeciętny koszt opieki nad dzieckiem w pełnym wymiarze czasu (50h/tydzień) to średnio 920 funtów miesięcznie, czyli 4400 złotych na dziś. Tu, gdzie mieszkamy, jest to jeszcze więcej, bo około 1100 funtów miesięcznie. Przy czym angielskie przedszkole, będące również żłobkiem, to coś innego niż polski żłobek – kto nie widział, musi zobaczyć. W większości z nich inspektor Sanepidu popadłby w głęboką zadumę…
Szkoły to temat na osobny wpis, ale patrząc na wyniki w nauce – w rankingu PISA Polska wypada lepiej niż Wielka Brytania. Jeżeli chodzi o komfort rodziców – stałe godziny zajęć, pomoce naukowe, posiłki, to faktycznie mamy w Polsce do nadrobienia. Darmowe leki duży plus dla UK, płatne urlopy chorobowe dla rodziców w UK nie występują, chyba że w formie benefitu od pracodawcy, za to w Polsce jest zasiłek opiekuńczy.
Kolejnym ciekawym tematem jest zakup domu, horrendalna wizja kredytu na 30 lat zarysowana w artykule. Nie mieszkamy w Londynie, gdzie ceny sięgają sufitu, ale zakup domu szeregowego w naszej okolicy to równowartość ponad 1.5 miliona złotych (325000 funtów). Dla przeciętnego etatowego zjadacza chleba kwota absolutnie nieosiągalna do wyłożenia gotówką – jest to około 20 lat oszczędzania całego średniego wynagrodzenia netto. Bliźniak albo dom wolnostojący to kolejne setki tysięcy funtów więcej.
Tytułem podsumowania
Wielka Brytania ma swoje plusy, nie ulega to wątpliwości, tak samo jak to, że ma minusy. Brexit jest jednym z minusów – nie w sensie materialnym, bo nie znamy jeszcze jego ostatecznych skutków, ale przez to, że wnosi element niepewności. Niepewność równa się ryzyko. Nie sposób nie wspomnieć w tej właśnie chwili o zamachach w Londynie, Manchesterze, i znowu Londynie. To też jest pewne, bardzo małe, ale jednak kolejne ryzyko wpisane w pobyt tutaj. Osoby, które jeszcze nie podjęły decyzji o emigracji, jak i te, które przygotowywały się do powrotu, mają kolejne argumenty wspierające ich decyzję. Osoby, które tutaj osiadły, zapewne (jak autorka artykułu) skłaniają się ku akceptacji tych ryzyk.
Emigracja to dla wielu osób skomplikowany proces decyzyjny i długotrwały wysiłek związany z nauką i asymilacją po przybyciu na miejsce. Może nie być łatwo podjąć decyzję o powrocie, ze świadomością poniesienia tych kosztów po raz drugi, ale nie warto takiej perspektywy przekreślać, bo w pewnych okolicznościach można na złość mamie odmrozić sobie uszy. Warto podkreślić, że powrót nie byłby żadną porażką, tylko jedną z wielu życiowych decyzji, podjętych na podstawie analizy osobistej sytuacji, otoczenia, ryzyk, i bilansu korzyści i strat. Czy decyzja o wyjeździe była porażką, czy też mądrym ruchem, podyktowanym okolicznościami? Tak samo należy myśleć o ewentualnej decyzji o powrocie.